Elizabeth
Nigdy nie lubiłam latać samolotami. Ten rodzaj transportu od dawna
traktowałam jako ostateczność, a taka podróż zawsze musiała kosztować mnie
mnóstwo zszarganych nerwów. Dlatego niezmiernie się ucieszyłam, kiedy w końcu
opuściłam ogromną, żelazną maszynę i wyszłam na chłodne, poranne, nowojorskie
powietrze. Pogoda nie zachwycała, gruba warstwa szarych chmur otulała miasto, a
do tego padała lekka mżawka. W dużej mierze przyczyniło się to do lekkich
problemów z lądowaniem, a jednocześnie spowodowało, że na miejscu byłam z ponad
półgodzinnym opóźnieniem. Odebrałam swój bagaż z jasno sprecyzowanym zamiarem
jak najszybszego opuszczenia lotniska. Zapewne ktoś postronny mógłby
powiedzieć, że cierpiałam na jakąś fobię. To nie tak. Widok samolotu zawsze
kojarzył mi się z bólem po stracie rodziców. Tego się nie zapomina się, choć
mijają kolejne lata.
To był wtorek, jedenastego września dwa tysiące pierwszego roku.
Ta data zapisała się w pamięci nie tylko wszystkich obywateli Ameryki, ale
poruszyła całą kulą ziemską. Dziewiętnastu porywaczy i cztery loty krajowe.
Ataki padają najpierw na dwie wieże World Trade Center, następnie Pentagon.
Ostatni kurs, który najprawdopodobniej miał niechlubnie zakończyć się
uderzeniem w Biały Dom, został udaremniony przez odważnych pasażerów lotu UA93,
którzy doprowadzili do katastrofy lotniczej na polach Pensylwanii, około
piętnastu minut lotu od planowanego celu zamachu.
Był ciepły słoneczny dzień a ja, jako nastoletnia dziewczyna,
siedziałam na nudnej lekcji, ucząc się rozwiązywać skomplikowane równania. Nie
wiem, jak długo pozostałabym w nieświadomości o rozgrywającym się
niedaleko dramacie, gdybym podczas przerwy po pierwszych zajęciach nie
podsłuchała na korytarzu rozmowy bibliotekarki z nauczycielką. Obydwie były
przerażone i obydwie myślały, że nikt ich nie słyszy. Ja zaś nie byłam pewna
informacji, które do mnie dotarły. Słyszałam coś o samolocie, który wbił się w
wieżowiec, chwilę potem usłyszałam nazwę World Trade Center. Wówczas poczułam
mocny ucisk w brzuchu, bo przecież tam pracowali rodzice. Niepostrzeżenie
wymknęłam się ze szkoły. Nad miastem unosiły się kłęby czarnego dymu. Nie
myśląc racjonalnie, robiłam wszystko, by dostać się jak najbliżej miejsca
ataku, żeby móc upewnić się, że mama wraz z tatą zdążyli uciec. Im nie mogło
się przecież nic złego stać. Na pewno nie im.
Słyszałam rozmowy, z których wywnioskowałam, że teraz płonęły
obydwie wieże. Przyśpieszyłam kroku, drżąc cała ze zdenerwowania. Nie pamiętam
już nawet, w jaki sposób tak szybko dotarłam z Brooklynu na Manhattan, ale
kiedy znalazłam się już blisko World Trade Center i spojrzałam w górę,
zamarłam. Nigdy w życiu nie zapomnę tego przygwożdżającego do ziemi widoku.
Początkowo myślałam, że z wież odpadają jakieś elementy konstrukcji, dopiero po
chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to byli ludzie. Pracownicy tych budynków,
nie widząc dla siebie ratunku, skakali z wysokich pięter, wybierając szybką
śmierć przez roztrzaskanie, a nie męczeńską w płomieniach. Przez chwilę jedynie
stałam i patrzyłam, a obraz ten miał potem gościć długi czas w moich nocnych
koszmarach. Każdy spadający człowiek niósł za sobą rozpacz i tragedię dla całej
rodziny. Wówczas jeszcze nie wiedziałam, jak wiele osób tego dnia zginie i jak
wiele rodzin pogrąży się w żałobie. Tak samo jak nie wiedziałam, że ktoś może
tak mocno żerować na ludzkim nieszczęściu, postanawiając dzień później
opublikować w „The New York Times” zdjęcie „The Falling Man”. Fotografię,
która później pojawiła się w setkach różnych gazet i to nie tylko w Stanach
Zjednoczonych, ale i na całym świecie. Obraz, w którym jedyni doszukiwali się
wolności, a inni krytykowali za zbytnią drastyczność i brak poszanowania dla
rodzin ofiar katastrofy. Zdjęcie, które tak naprawdę zatrzymało mężczyznę w
locie, nie pozwalając mu spaść, a przecież on właśnie tego pragnął.
Katastrofa wszystkim przysłoniła oczy. Dlatego, przez nikogo
nie zauważona, postanowiłam podejść jeszcze bliżej. Uważnie przyglądałam się
zapłakanym twarzom, które mijałam na ulicy. Szukałam intensywnie zielonych oczu
ojca i płomiennorudych włosów matki, cech, które niezaprzeczalnie po nich
odziedziczyłam. Bezskutecznie. Brnęłam dalej przed siebie, nie zważając na to,
jak bardzo było to lekkomyślne.
– Co ty tu do cholery robisz?! – usłyszałam za sobą głos i
poczułam jak ktoś chwyta za mój plecak i ciągnie mnie w tył.
– Tam są moi rodzice – wyłkałam. – Proszę… Ja muszę… – Ale
policjant, który mnie złapał ani myślał mnie wysłuchać. Zresztą nawet na mnie
nie patrzył, tylko szukał kogoś w tłumie bezsensownie kręcących się osób.
– Możesz ją stąd zabrać? – Spojrzałam na mężczyznę, który nadal
kurczowo trzymał mnie za plecak. Próbował na siebie zwrócić uwagę
współpracowniczki, która stała nieopodal i rozmawiała z jakąś kobietą. Ta
przeprosiła rozmówczynię i przejęła mnie od funkcjonariusza.
– Dlaczego nie jesteś w szkole? – spytała, prowadząc mnie jak
najdalej od miejsca katastrofy. Ton jej głosu był cieplejszy niż policjanta.
– Tam są moi rodzice… – zaczęłam ponownie, ale przerwał mi
przeraźliwy huk. Na chwilę przystanęłyśmy. Obserwowałam wszystko jakby w
zwolnionym tempie. Jedna z wież zaczęła się walić, powodując tym samym wzbicie
się w powietrze szarych chmur pyłu.
– Uciekaj! – krzyknęła kobieta i pociągnęła mnie za rękę.
Rozpoczęłyśmy morderczy bieg przed kładącym się w naszym kierunku budynkiem i
mknącymi ku nam ogromnymi kłębami kurzu, gruzu i odłamków szkła. W pewnym
momencie policjantka została z tyłu. Nie mogłam jej zobaczyć. Pył był coraz
gęstszy, ledwo coś widziałam, oddychać nie mogłam już prawie wcale. Miałam
jedynie nadzieję, że kobiecie nic się nie stało. Może została, by komuś pomóc?
Brnęłam dalej przed siebie, błądząc w szarej chmurze kurzu. Starałam się
oddychać przez materiał bluzki, sposobem, który podpatrzyłam u innych,
błądzących w pyle osób. Wydawało mi się, że całe miasto jest siwe, że to już na
pewno koniec świata. Udało mi się jednak skierować w dobrą stronę, gdzie robiło
się coraz jaśniej. Męczył mnie przeraźliwy kaszel, kręciło mi się w głowie, ale
starałam się to ignorować. W głowie pojawiła mi się za to kolejna szalona myśl.
Może rodzice nie zdążyli wyjść do pracy albo szybko zawrócili, widząc, co tam
się działo? Może są po prostu w domu? Niemalże słaniając się z braku sił,
dotarłam do mieszkania. Udało mi się nawet wydobyć z kieszeni klucze do domu,
jednak kiedy się tam dostałam, ku swojej rozpaczy stwierdziłam, że nie było tam
nikogo. Znalazłam w kuchni butelkę wody i zaczęłam łapczywie pić. Musiałam
opłukać swoje gardło, które piekło mnie od pyłu. Kiedy poczułam się nieco
lepiej, podeszłam i włączyłam telewizor. Na szklanym ekranie mogłam zobaczyć,
jak płonie jedna z wież, a po chwili w drugą uderza samolot. Z moich oczu
zaczęły intensywnie płynąć łzy, które na zakurzonych i pokaleczonych szkłem
policzkach żłobiły niesymetryczne wzory. Uświadomiłam sobie, że mając tak
niewiele lat, zostałam sama na świecie. Parę godzin później dziadkowie zastali
mnie na podłodze, śpiącą z wyczerpania tuż przed telewizorem, całą pokrytą
kurzem i z bagażem tragicznego przeżycia na swoich barkach. Zabrali mnie do
Milford i zaczęli wychowywać jak własną córkę, jak tą, którą stracili w
największym i najbardziej tragicznym ataku terrorystycznym na świecie.
Skierowałam się do wyjścia z lotniska, ciągnąc za sobą wielki
bagaż, a kiedy wyszłam przez automatycznie otwierane drzwi, ku mojemu zaskoczeniu
na zewnątrz przywitała mnie ulewa. Nie mogłam uwierzyć w to, że deszcz mógł tak
szybko przybrać na sile. Mimowolnie przeklęłam pod nosem, uświadamiając
sobie, że swoją parasolkę zostawiłam w Denver. Zostało mi jedno, jedyne wyjście
– jak najszybciej złapać taksówkę. Wyszłam więc przed lotnisko i udałam się w
kierunku postoju tych jakże charakterystycznych, żółtych samochodów. W moim
sercu rozkwitła nadzieja, widząc ostatnie stojące auto, jednak ono nagle
włączyło kierunkowskaz i odjechało. Cholera. Ktoś musiał mnie wyprzedzić o
kilka minut. Niezbyt zadowolona, wróciłam ponownie do olbrzymiego budynku, z
zamiarem zaczekania albo na kolejną taksówkę, albo na chwilę, kiedy przestanie
lać, a na to na razie raczej się nie zanosiło.
– Może gdzieś panią podwieźć? – Usłyszałam za sobą męski głos i
raptownie się odwróciłam.
– Dziękuję panu, ale nie trze… – urwałam gdy mój wzrok padł na
mojego towarzysza. Mężczyzna był o wiele wyższy ode mnie, ale w tym akurat nie
było nic dziwnego. Jego blond włosy i pełne radosnych iskierek błękitne oczy
wydały mi się znajome. – James? – spytałam niepewnie.
– Nic się nie zmieniałaś Lizzie – powiedział z szerokim uśmiechem
na ustach.
– Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. – Przyglądałam się z
niedowierzaniem mojemu przyjacielowi z dawnych lat. Mężczyzna zmężniał, jego
barki stały się szersze, a młodzieńczy urok gdzieś zniknął, powodując
pojawienie się u niego powagi i szyku. Od razu nasunęła mi się myśl, że James
musi teraz budzić duże zainteresowanie u płci przeciwnej, a może nawet już miał
tą jedną, jedyną wybrankę serca. Obudziła się we mnie ochota, by go uściskać, w
końcu nie widziałam go tak długo. Kiedy jednak uniosłam ręce, nagle
przypomniałam sobie, w jakich okolicznościach widzieliśmy się po raz ostatni i
doszłam do wniosku, że może to być niestosowne. By ukryć swój gest, objęłam się
ramionami. – Zimno tu, prawda? – spytałam by usprawiedliwić swoje bezsensowne
zachowanie oraz przerwać kłopotliwą ciszę. Mojej uwadze jednak nie
umknęło, jak przez twarz mężczyzny przemknął cień uśmiechu. Zauważył, co
chciałam zrobić, i bawił się niezręczną sytuacją w jakiej się znalazłam.
– Nie jest zimno, Lizzie. Masz po prostu za sobą nieprzespaną noc.
Zabierajmy się stąd. Na parkingu zostawiłem samochód – powiedział, odbierając
mi moją wielką walizkę.
– Skąd wiedziałeś, że tu będę? – spytałam, nadal będąc zaskoczona
obecnością na lotnisku mojego przyjaciela.
– Twoja babcia…
– Nie kończ – przerwałam mu. – Mogłam się domyślić. Wyciągnęła cię
z pracy po to, żebyś po mnie przyjechał?
– Coś w ten deseń – przyznał mi rację. Kiedy opuściliśmy
pomieszczenie i wyszliśmy na ulewę, przerwałam rozmowę, starając się nadążyć za
swoim przyjacielem. Aby dotrzymać mu kroku, musiałam niemalże biec. Nie było to
jednak dla mnie problemem. Deszcz padał z taką intensywnością, że chciałam jak
najszybciej znaleźć się w suchym aucie. Kiedy byliśmy już w połowie parkingu,
James wskazał kciukiem samochód.
– To ten – powiedział, po czym przyśpieszył kroku. Na początku
myślałam, że mój przyjaciel w końcu dorobił się auta z prawdziwego zdarzenia.
Wśród samochodów zgromadzonych przed lotniskiem, ten pojazd wyróżniał się
niemalże nieskazitelnym lakierem w kolorze czarnego metaliku. Kiedy jednak
podeszłam bliżej, ujrzałam, że to ten sam stary grat, którym James jeździł
niemalże od chwili, w której dostał prawo jazdy. Wiedziałam dobrze, że to auto
otrzymał od swojego wuja i było ono dla niego bardzo znaczące. Pamiętałam
jednak ten samochód jako zgniłozielony, w wielu miejscach zjedzony przez rdzę i
niemalże pozbawiony błotników. Teraz wyglądał tak luksusowo, że zaczęłam
przypuszczać, iż mężczyzna wydał na niego więcej dolarów, niż dałby za nowy.
Podczas, kiedy ja próbowałam wygodnie się usadowić na czarnym,
skórzanym fotelu pasażera, James upychał moją walizkę do bagażnika. Gdy
wreszcie usiadł za kierownicą, nie mogłam powstrzymać się od komentarza: –
Widzę, że nadal jesteś wierny swojemu autu.
– Przecież to Ford Mustang Shelby z 1967 roku. Pozbycie się
takiego cacka byłoby głupotą – powiedział, jakby to było oczywistością, a ja
kompletnie go nie rozumiejąc, jedynie pokiwałam głową.
– No tak. Ładnie go odrestaurowałeś – powiedziałam, nie wiedząc,
czy słowo, jakiego użyłam, można było odnieść do naprawy samochodu. James
jedynie lekko się uśmiechnął.
– Cieszę się, że w końcu przekonałaś się do tego auta. Wiem, że
wcześniej nie przepadałaś, gdy gdziekolwiek cię nim zawoziłem. – A kto by
przepadał za starym, zardzewiałym gratem, podczas gdy wszyscy nasi znajomi
prezentowali się w autach mających co najwyżej dziesięć lat? Nie powiedziałam
jednak tego na głos. W zamian, rzuciłam: – W taki deszcz każdy samochód jest
świetny.
– No tak. Racja – powiedział, po czym przekręcił kluczyk w
stacyjce. Dźwięk pracy silnika nieco zagłuszył bębniące w szyby krople deszczu.
Poczułam ulgę, gdy zostawiliśmy za sobą teren lotniska La Guardia i
wyjechaliśmy na główną drogę.
– To, co? Kierunek Milford? – spytał.
– A nie zahaczylibyśmy o moje mieszkanie? Nie chcę ze sobą wozić
całej tej ogromnej walizki. Obiecuję, że szybko się przepakuję i możemy jechać
dalej. – Spojrzałam z nadzieją na Jamesa.
– Jasne, nie ma problemu – powiedział, a po chwili milczenia
dodał: - Myślałem, że na dłużej przyjeżdżasz?
– Chciałabym, ale muszę szybko znaleźć pracę i zaaklimatyzować się
w Nowym Jorku. Będę teraz miała blisko do dziadków, więc siłą rzeczy częściej
będę wpadała do Milford.
– To dobrze – powiedział z entuzjazmem mężczyzna. – Wiesz,
zaczynałem się martwić o twoich dziadków. Nie są już młodzi i wszystko
przychodzi im z trudem. Twój dziadek, to znaczy pan Joseph, ostatnio
nie wygląda dobrze.
– Coś się stało? – spytałam zaniepokojona. W moim sercu odezwały
się wyrzuty sumienia. Przecież nie powinnam zostawić ich samych na tak długo.
– Nie, ale nie ma już tyle sił, co kiedyś. Przychodziłem do
twoich dziadków, gdy tylko pozwalał mi na to czas. Pomagałem w różnych drobnych
rzeczach… Wiesz, jednak choćbym nie wiem jak bardzo się starał, to nigdy nie
zastąpię im kogoś z rodziny. – Pokiwałam głową, rozumiejąc intencje
przyjaciela. Jednak za obecny stan rzeczy odpowiadałam ja. Kiedy potrzebowałam
pomocy, oni zajęli się mną jak własną córką. Teraz mogłam się zrewanżować.
W samochodzie zapanowała niezręczna cisza. W głowie szukałam czegokolwiek,
co pomogłoby mi podtrzymać temat, ale niestety okazało się to
bezskuteczne. Prawda była taka, że przez bite cztery lata nie
kontaktowałam się z Jamesem i nie miałam pojęcia, jak wygląda teraz jego życie.
Postanowiłam zaryzykować z najbardziej bezpiecznym tematem.
– Dalej pracujesz w warsztacie starego, poczciwego Johna?
– Wujek John nie żyje. Zmarł przed rokiem.
– Przepraszam. Ja… ja nie wiedziałam. – Okazało się, że
najbardziej bezpieczny temat, okazał się być tym najbardziej nietrafionym. James
jednak machnął tylko ręką.
– Uważam, że to lepiej. Biedaczek strasznie się męczył z tym
nowotworem. Tak szybko postępował. Coś okropnego. Pod koniec już kompletnie nie
mógł oddychać. Chociaż trzeba było mu przyznać, że był niesamowicie uparty.
Niemalże do końca palił to swoje Marlboro. – Pamiętałam wyraźnie wuja Jamesa.
Był to niewysoki i korpulentny mężczyzna, który zawsze chodził w swoim
dziwacznym kapelusiku i z papierosem między zębami.
– Więc gdzie teraz pracujesz? – spytałam szczerze zainteresowana.
– Odziedziczyłem ten warsztat samochodowy po wujku. Teraz ja tam
jestem szefem – powiedział dumnie, po czym dodał: – Zgromadziłem też nieco
funduszy i pozwoliłem sobie na otworzenie przy warsztacie małego komisu.
– Nieźle. Zawsze kochałeś samochody – powiedziałam.
– I tak zostało – odparł z uśmiechem. Między nami znowu zapadła
cisza. Po wcześniejszej wpadce, bałam się poruszyć jakikolwiek temat. Ukradkiem
spojrzałam na przyjaciela. Wydawało mi się, że gdzieś odpłynął myślami i najwyraźniej
cisza, jaka panowała w aucie, mu nie przeszkadzała. Poszłam więc jego śladem,
wygodnie zatopiłam się w fotelu i obserwowałam, jak bardzo przez te lata
zmieniło się moje miasto.
Rozdział jeden z gorszych. Jak przeżyjcie jeszcze jeden z perspektywy Elizabeth, to obiecuję, że będzie już lepiej i na pewno ciekawiej. Opowiadanie nieco rozrosło się nam w rozmiarach a nie jestem też zwolenniczką szybkiej i dynamicznej akcji. Zwłaszcza na początku. Chciałabym na spokojnie i stopniowo zapoznać Was, z poszczególnymi bohaterami, dlatego ten początek tak strasznie rozciąga się w czasie.Czuję również potrzebę wytłumaczenia się z WTC. Kiedy pisałam ten rozdział był wrzesień, a właściwie to jego początek i kolejna rocznica brutalnego zamachu dokonanego przez terrorystów. Niewiele później cały świat mówił o zamachach w Paryżu. Nasunęła mi się wtedy taka refleksja, że najgorsze tragedie są zawsze spowodowane przez ludzi. Owszem zdarzają się ofiary katastrof naturalnych, jednak jest to niewielka liczba w porównaniu do tej, jaka ginie przez inne osoby. Poza tym wątek WTC jeszcze będzie się przewijał przez to opowiadanie. Może w mniejszym stopniu, ale będzie. Chciałam również pokazać, dlaczego Elizabeth jest mocno związana ze swoimi dziadkami. Widzieliście zdjęcie „The Falling Man”? Jeśli nie to zachęcam do odszukania go w grafice Google. Dla mnie jest ono niesamowite, choć budzi we mnie dość mieszane uczucia. Myślę, że to świadczy o tym, że ta fotografia jest „dobra”, skoro wywołuje emocje. Myślę, że nad tym zdjęciem każdy się na chwilę zatrzyma. Zwłaszcza znając kontekst jej zrobienia.Jeszcze raz dziękujemy za wszystkie otrzymane komentarze. Witamy także bardzo ciepło nowych czytelników. W ramach wyjaśnienia, nie oczekujemy, że zawsze będziecie się pozytywnie wypowiadać o naszych bohaterach. Czasem oni nie zasługują na nic innego, jak na kilka słów potępienia. I nie mam tu na myśli wyłącznie Willa. Elizabeth też jest dość specyficzną osobą. Opowiadanie będzie koncentrowało się na dość kontrowersyjnych wątkach, więc jeśli już ktoś czuje, że to po prostu nie jego bajka, to może zrezygnować w każdej chwili. W pełni to rozumiemy i nie poczujemy się dotknięci i nie znikniemy z waszych blogów, jeśli tego się obawiacie. Wystarczy, że po prostu zaznaczycie to w komentarzu. Jesteśmy świadomi, że to co tutaj będzie publikowane nie spodoba się i nie znajdzie uznania u wielu ludzi.Znowu dokonaliśmy małej zmiany. Teraz rozdziały będą pojawiały się co trzy tygodnie. Najprawdopodobniej z piątku na sobotę. Wierzymy, że będzie to wygodniejsze niż publikowanie w niedziele. Ciągle szukamy też odpowiedniej czcionki. Mamy z nią problemy, bo sama się nam przestawia, ale wierzymy, że niedługo opanujemy sytuację.Przepraszam nieco się rozpisałam. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć. W każdym bądź razie, zapraszam już na perspektywę Willa i drugą cześć rozdziału drugiego, która ukaże się prawdopodobnie 19 marca. Ja zaś widzę się z wami 9 kwietnia i obiecuję, że będzie to już ostatnia tak mdła część Elizabeth. Pozdrawiam ciepło :)Ona
Mnie się podobało :D Rozdział był dosyć spokojny. Podróż samolotem, retrospekcjie... Można się wczuć w tę Elizabeth dzięki temu, więc myślę, że zamysł rozdziału był jak najbardziej odpowiedni zważywszy, że to dopiero początek historii. Wciąż nie mam pojęcia, w jaki sposób nagle pojawi się tu bractwo i przejdziecie do tych brutalnych/kontrowersyjnych wątków. To pewnie będzie spory zwrot akcji. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Bardzo dziękuję Ci za opinię. Bałam się przez chwilę, że zbyt bardzo spowolniłam rozdział. Bractwo pojawi się za niedługo a wszystkie wątki, na które czekasz powinny zacząć się pojawiać regularnie wraz z ukazaniem się rozdziału czwartego. To wówczas opowiadanie przybierze odpowiednie tory, którymi będzie podążało aż do kulminacyjnego momentu. Ja również pozdrawiam ciepło :)
UsuńRozdział mi się bardzo podobał, wg mnie jest najlepszy z dotychczasowych, a nie najgorszy. Rzadko zdarza się, źebym płakała bądź choćby miała łzy w oczach. A tutaj miałam,kiedy czytałam o Falling Man. Powiedziałabym, że to symbol. Och,to niesamowicie smutne... Prżechodzac do tekstu,nie spodziewałam sie, ze rodzice Elizabeth zginęli w katastrofie. W ogole się jej dziwię, ze wchodzi do samolotów. Nie no, dobrze, ze moze wejść, ale nie dziwię się,ze nie chce w nich siedzieć... Podobało mi się jej spotkanie z Jamesem,choc nie jestem pewna, czy aby na pewno udałoby im się spotkac w taki sposob na lotnisku La Guardia...no ale moze dałoby radę. W kazdym razie ciekawi mnie, coz takiego się stało 4 lata temu, ze w ogole ze sobą nie rozmawiali? Mimo wszystko chyba nie do konca zniszczyli swoją więź, jesli James po nia przyjechał? Żaciekawilas, nie powiem. Intryguje mnie, w jaki sposob glowńi bohaterowie się poznają i czym okaże się bractwo. Nie mogę się doczekać kontynuacji. A i błędów było mniej niż wczesniej. Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńZapiski-condawiramurs.blogspot.com
Bałam się właśnie, że ten rozdział zostanie źle odebrany przez WTC. Napisałam kilka wersji tego zamachu, ale ciągle było to nie takie, jakie bym sobie życzyła. Dlatego byłam przekonana, że ten rozdział wyszedł mi kiepski. Bardzo się zdziwiłam kiedy zaczęłam czytać komentarze i okazało się, że jest odwrotnie niż zakładałam.
UsuńCo do sprawy z lotniskiem. Bohaterowie spotkali się przy głównych drzwiach, wówczas gdy Elizabeth powróciła do lokalu po tym, gdy uciekła jej taksówka. James jest bardzo wysokim mężczyzną, więc bez problemu zobaczył ją w tłumie innych osób, w dodatku z takimi charakterystycznymi włosami. Przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż mogę się mylić :)
Bardzo cieszę się również z tego, że błędów jest coraz mniej. To wszystko Wasza zasługa, drodzy czytelnicy bo pozwalacie mi zwrócić uwagę na to, co wcześniej mi umykało.
Bardzo dziękuję za komentarz :)
Wątek o WTC jest jak najbardziej trafiony, nadaje opowiadaniu autentyczności. Opisałaś przeżycia bohaterki w taki sposób, że potrafiłam sobie wyobrazić jak stoi pod tymi wieżowcami, widziałam te tumany kurzu i ten strach, że jej rodzice tam byli i że zginęli. Naprawdę niesamowicie to ujęłaś. Po tym wszystkim rozumiem strach Lizzy do latania, w sumie od tamtego wypadku również boję się samolotów, chociaż są podobno najbezpieczniejszym źródłem transportu.
OdpowiedzUsuńKim jest James, tajemniczy przyjaciel z dawnych lat? Cieszę się bardzo, że przyozdobiłaś go w pasje do samochodów i dałaś mu takie stare autko. Przez to wydaje się, że Elizabeth z wyższych sfer wraca do miejsca wręcz zacofanego, a Jamesowi nadaje ciepła. Obdarzyłam Jamesa dużą sympatią, to człowiek, który wie, co lubi i co chce robić. Ale co zdarzyło się przed wyjazdem dziewczyny? Dlaczego utrzymuje dystans? Jak na razie mogę się tylko domyślać.
Rozdział wcale nie jest jednym z gorszych, a wolna akcja, to coś, co lubię. Powoli wciągasz nas w swój świat, nie plątasz, nie powodujesz mętlika w głowie, wszystko ma swoją kolejność, jest poukładane. To jest naprawdę duży plus. Życzę dużo weny i pomysłów.
Pozdrawiam ;)
Naprawdę się martwiłam, że nie opisałam tego zamachu na WTC dobrze. Bardzo się cieszę, że uważasz ten wątek za trafiony.
UsuńJamesa w najbliższych rozdziałach będzie dość dużo, więc bez problemu będziesz mogła odnaleźć odpowiedź na swoje pytania, zarówno co do samego mężczyzny i tego co łączyło go wcześniej z Elizabeth.
Uwielbiam gdy wszystko jest poukładane i znajduje się na swoim miejscu, może dlatego właśnie powoli posuwam się z akcją do przodu.
Bardzo dziękuję za Twoją opinię i również pozdrawiam :)
Mi również wątek z WTC w najmniejszym stopniu nie przeszkadza. Co więcej, bardzo mi się podoba, bo niesamowicie trafnie udało ci się oddać klimat tamtego wydarzenia, a przynajmniej ja właśnie tak to sobie wyobrażałam. Walące się budynki, wszechobecny pył i panika zgromadzonych ludzi. Wszystko to zawarłaś w tym fragmencie. Ekstra!
OdpowiedzUsuńW sumie to ja podziwiam Elizabeth, że będąc świadkiem tych wszystkich zdarzeń, a jednocześnie pod jakimś względem również ofiarą, przełamała swój lęk i wsiadła do samolotu. Ja podobnych doświadczeń nie posiadam, a jednak ten środek transportu stanowi ostateczną ostateczność na mojej liście dopuszczalnych form komunikacji. Nie wiem, co by się musiało stać, abym dobrowolnie wsiadła na pokład samolotu... Brr... Niby wypadki zdarzają się rzadziej, niż w przypadku samochodów czy kolei, a jednak, gdy już się wydarzają, to są one najczęściej śmiertelne, a to mnie przeraża. Poza tym, nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy podobna tragedia nie wydarzy się powtórnie. Ludzie to potwory i posiadają bardzo krótką pamięć. Absolutnie nie uczą się na błędach, więc kto to wie, co przyniesie przyszłość. Przecież wystarczy zobaczyć, co dzieje się obecnie... No, ale odbiegłam od tematu - wracam do opowiadania.
Podoba mi się, jak wykreowałaś Elizabeth. Niby zapewniasz, że nie jest ona krystalicznie dobra. A kto tego wymaga? Dobrzy bohaterowie są nudni. Ja jestem zdania, że postać, która porywa czytelnika, powinna go zaskakiwać na każdym kroku. Być nietuzinkowa i taka jest twoja E.
Co do Jamesa... Trochę zdziwiło mnie, że tak łatwo znalazł ją na lotnisku, ale przymykam na to oko. Może naprawdę udało mu się wypatrzeć ją w tłumie.
Ciekawi mnie, co takiego łączyło tę dwójkę w przeszłości i co takiego się wydarzyło, że jednak wspaniała przyjaźń nieco się rozpadła.
On sam wydaje się całkiem w porządku. Podoba mi się jego pasja i to, jaki jest. Lubię mężczyzn, którzy w swoim życiu mają jakieś zainteresowania, którym oddają się bez reszty. James śmiało połączył swoją pasję, jaką są auta z życiem zawodowym. Super! Bardzo to lubię :)
Co mogę więcej dodać? Może tylko tyle, że wcale nie uważam, aby ten rozdział powinien dostać łatkę najgorszego. Był spokojny, ale nie zawsze trzeba pędzić z akcją. Czasami dobrze rozrysować świat przedstawiony i dokładnie przedstawić bohaterów. Ty to zrobiłaś w sposób rewelacyjny i za to należą ci się wielkie brawa. Wprost nie mogę doczekać się kontynuacji.
Pozdrawiam i życzę weny!
Przygotowując się do pisania o WTC obejrzałam mnóstwo nagrań z tego okresu. Relacja, która była pokazana wówczas w telewizji zdążyła się już zatrzeć w mojej pamięci. Później starałam się to wszystko w dużej mierze odzwierciedlić i cieszę się, że to zauważyłaś :)
UsuńJa również uważam, że dobrzy bohaterowie są nudni, dlatego moi zawsze są nieco specyficzni i ich postępowanie nie zawsze podoba się czytelnikom.
James nie odnalazł od razu Elizabeth. Trochę mu z tym zeszło. Kobieta nawet zdążyła opuścić lotnisko i gdyby nie uciekła jej taksówka, to pewnie by się nie spotkali. Tak jak pisałam wyżej - James jest wysoki, więc bez problemu mógł wyszukać w tłumie osób charakterystyczne rude włosy jakie ma kobieta. Tak mi się przynajmniej wydawało pisząc ten fragment :)
Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
Och, jak dla mnie ten rozdział jest w porządku, bardzo w porządku. Wiadomo, że początki to wprowadzenie i pewne wyjaśnienia. Dlatego nic dziwnego, że przylot Elizabeth do NY wywołał w niej pewne wspomnienia. Tutaj właśnie wkracza ten wątek z WTC, który jednocześni wyjaśnia, dlaczego Elizabeth wraca do dziadków, nie do rodziców… Nie wiem, jak dla mnie, bardzo ładnie i emocjonalnie opisałaś całe to zdarzenie. Zawarłaś w tej perspektywie małej Elizabeth tak wiele przeróżnych uczuć, jednocześnie wrzucając to wciąż w nieco dziecinną formę postrzegania świata. Ot taka lekkomyślna mała Elizabeth, która najpierw biegnie do rodziców, zupełnie nie zwracając uwagi na zagrażające jej niebezpieczeństwo, a potem pchana taką dziecinną naiwnością, co tchu pędzi do domu w nadziei na to, że może jakimś trafem żadne z rodziców nie zdążyło wyjść do pracy. Naprawdę fragment bardzo dobrego tekstu w mojej opinii ;) Także nawet nie zastanawiaj się nad tym czy aby na pewno dobrze to opisałaś, bo oczywistym jest stwierdzenie, że opisałaś to świetnie.
OdpowiedzUsuńEm, zastanawia mnie bardzo, ale to bardzo James. Co takiego zaszło między nim a Elizabeth? Czyżby któreś z nich poczuło do drugiego w pewnym momencie coś więcej? I czy w takim wypadku to byłby James czy Elizabeth? (chyba jeśli już coś takiego rzeczywiście miałoby miejsce to obstawiałabym Jamesa, ale kto wie). A może to coś zupełnie, zupełnie innego? Pewnie jakoś niedługo się to wyjaśni, więc pozostaje mi jedynie cierpliwie czekać :)
Aha, i jeszcze odpowiadając na Twoje pytanie u mnie – na razie zupełnie nie mogę się zebrać, by cokolwiek napisać, ale w planach oczywiście jest kontynuacja opowiadania ;)
Pozdrawiam!
Cieszę się, że w retrospekcji dotyczącej WTC dostrzegłaś Elizabeth jako dziecko i zobaczyłaś jej ogromną naiwność. Bardzo chciałam to przekazać, ale bałam się, że jakoś tak tu kulawo mi wyszło :)
UsuńWątek Elizabeth i Jamesa pozostanie teraz nieco "na wierzchu", tak więc będzie dużo o ich przeszłości i teraźniejszości i na pewno uzyskasz odpowiedź na swoje pytania.
Mam nadzieję, że może za niedługo uda Ci się napisać nowy rozdział. Cieszę się też, że nie zamierzasz zawiesić swojej historii tylko zamierzasz ją nadal kontynuować. Bardzo ją lubię, więc ciągle z niecierpliwością czekam na jej dalszy ciąg :)
Bardzo dziękuję za ciepłe słowa i również pozdrawiam :)
Rozdział mimo tego, że był spokojny to i tak mi się spodobał. Jak na początek to jest bardzo dobrze. Retrospekcja związana z WTC drgnęła moimi uczuciami. Świetnie to opisałaś. Już nie mogę się doczekać drugiej części rozdziału. :D
OdpowiedzUsuńW wolej chwili zapraszam do siebie na nowy rozdział. :)
Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, na tyle, że zamierzasz poznać dalsze losy naszych bohaterów. Pozdrawiam ciepło :)
UsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńRozdział zobaczyłam parę minut po publikacji, ale nie znalazłam czasu, aby go przeczytać wcześniej. Ostatnio niemalże każdy męczy się z brakiem wolnych chwil na czytanie. Płaczę, patrząc na moją półkę z książkami. Mam dylemat co wybrać — książkę czy bloga? Trudno to pogodzić, przynajmniej takie moje zdanie, ale! Znalazłam czas, zaraz po zrobieniu obiado-kolacji dla sióstr i przed nauką, więc jestem!
Podoba mi się nawiązanie do katastrofy World Trade Center. Było to zaskoczeniem, ale ta retrospekcja Elizabeth sprawiła, że Wasze opowiadanie stało się bardziej realne, bo ma wątki ze świata realnego. Myślę, że to bardzo korzystnie wpłynie na odbiór całej treści. Zacieram rączki na przyszłość, bo mam wrażenie, że naprawdę będę zaskoczona niektórymi rozdziałami tutaj i nie mogę się tego doczekać! W każdym razie, bo odbiegłam od tematu, nawiązanie do WTC jest dla mnie jak najbardziej trafione. Przy okazji dowiadujemy się też, że rodzice Elizabeth zginęli w tragicznej katastrofie i po tym wszystkim trafiła do dziadków.
Ciekawi mnie James i to dlaczego nasza bohaterka nie chciała go przytulić na powitanie. Zaznaczyła, że ostatnim razem widzieli się w dość niezręcznej sytuacji i to napomknięcie o tym sprawiło, że nad całą sprawą głowię się jeszcze bardziej. Nic konkretnego wymyśleć nie mogę, bo za wiele nie ujawniłaś, ale to dobrze. Nawet w takim, na pozór, spokojnym rozdziale można wszczepić w czytelnika ciekawość.
Nie powiedziałabym właściwie, że ten rozdział jest nudny! Może wiele się nie dzieje, ale wszystko jest opisane ładnym językiem, szybko się czyta i nie męczy z tekstem, patrząc ile zostało do końca. Moje jedyne zastrzeżenie to właśnie ta czcionka — byłam fanką poprzedniej. Ta jest dla mnie za mała i męczę się czytając taki drobniutki tekst. Na szczęście mam dobry wzrok i wszystko widzę, ale jednak… Rozumiem oczywiście, że niektórzy wolą takie drobniutkie czcionki, a ja wyraziłam tylko swoją opinię na ten temat. :)
Z niecierpliwością czekam na Jego rozdział i zobaczymy, co tam William napsocił.
Pozdrawiam serdecznie, CM Pattzy
http://niewinne-grzechy.blogspot.com
Bardzo dobrze rozumiem ciągły brak czasu na wszystko. Nie ważne kiedy, ale ważne, że jesteś :)
UsuńMam szczerą nadzieję, że to opowiadanie zadziwi Cię jeszcze nie raz poruszanymi tutaj wątkami, ale jak będzie, to oczywiście okaże się wraz z biegiem czasu :)
O tym co wydarzyło się pomiędzy Elizabeth a Jamesem będzie napomknięte już za niedługo, więc w kolejnych rozdziałach postaram się rzucić nieco więcej światła na tę dwójkę.
Wracając do tematu czcionki. Część osób narzekała, że tamta duża nie wyglądała dobrze. Ta jednak jest dość mała. Nie wiem dlaczego jest tutaj taki ogromny rozrzut pomiędzy rozmiarami liter. W każdym bądź razie ciągle nad nią myślimy, bo mamy z nią pewne problemy. Mam nadzieję, że uda się nam znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące wszystkich czytelników.
Ja również czekam na Willa, bo może i coś tam wiem, co u niego słychać, ale i tak lubię bardzo jego perspektywę. Wydaje mi się o wiele bardziej porywająca niż ta Elizabeth. Przynajmniej na razie :)
Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
Jestem pod wrażeniem :) Jestem wręcz zachwycona tym jak opisałaś tą tragedie jaką spotkała bohaterka, ale od początku. Dziwie się, że główna bohaterka w ogóle wsiadła do takiej maszyny, która przypomina jej o okropnej i okrutnej śmierci jaka ich spotkała. I w tym właśnie miejscu zaczyna się moment, który mnie urzeka. Jestem pod wrażeniem jak odwzorowałaś tą tragedie, która niestety rzeczywiście się wydarzyła. Samotna nastolatka stojąca wokół ludzi pogrążonych w strachu i smutku, i wielu innych okropnych uczuć, a wokoło nich wielka chmura pyłu, która zdawała się nie mieć końca. Pomyśleć co odczuwali ludzie którzy musieli podjąć decyzje jak chcą zginąć? Męczącą i długą śmiercią w płomieniach czy walącego się budynku a może od szybkiej, ale przerażającej śmierci przez upadek. Wszystkie opisy mnie ujęły zresztą nie tylko mnie, ale i mojego kota, który patrzył w monitor nie odrywając od niego wzroku zresztą jak ja :) Mam też nadzieje, że wątek ,, przyjacielem” Elizabeth się jakoś rozwinie :) Podziwiam za wytrwałość w szukaniu tych wszystkich informacji i pozdrawiam :) Czekam na kolejną perspektywę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Tobie również spodobał się fragment z WTC. Tak jak pisałam nieco wyżej, miałam pewne wątpliwości co do słuszności umieszczenia w opowiadaniu tego wątku. O przyjacielu Elizabeth z pewnością będzie więcej w kolejnych rozdziałach, tak więc zapraszam do dalszej lektury. Również pozdrawiam :)
UsuńNa początek bardzo przepraszam, że dotarłam do Was dopiero teraz. Mam zabiegany miesiąc, przez co strasznie zaniedbuje i swojego bloga i moich czytelników. Niedługo będzie post z perspektywy Willa, a ja dopiero za Elizabeth się zabieram, chociaż Ty jesteś u mnie zawsze punktualnie. Więc przepraszam i zabieram się w końcu za komentowanie.
OdpowiedzUsuńWprowadzenie opisu ataku terrorystycznego na WTC dodało wielu emocji temu rozdziałowi. Powrót pamięcią do tej katastrofy chyba każdego wstrząsa za każdym razem. Uśmiercenie rodziców bohaterki właśnie w tym miejscu i czasie na pewno przyciągnie wielu. Mimo, że wprowadziło mnie to w pewnego rodzaju melancholię, lubię w powieściach tego typu wątki, szczególnie, gdy są tak dobrze i autentycznie/realistycznie opisane. Elizabeth ma dużą odwagę, przez co jeszcze bardziej zyskała moją sympatię, choć już wcześniej wspominałam, że mam ogromną słabość do tej postaci.
Intryguje mnie James. Niewiele dowiadujemy się o nim w tym rozdziale. Co właściwie wydarzyło się między nimi przy pożegnaniu, jaka łączyła ich relacja? Na pewno byli sobie kiedyś bliscy, teraz zupełnie odwrotnie, zdawali się nie umieć nawiązać ze sobą tematu.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, który - mam nadzieję - przeczytam z dużo mniejszą obsuwą. Mam nadzieję też, że dowiem się więcej o Jamesie oraz dziadkach, których jestem bardzo ciekawa. Obawiam się jednak dziadka, który nie czuje się najlepiej - Elizabeth straci kolejną bliską jej osobę?
Pozdrawiam i życzę dużo pomysłów :)
Nie przepraszaj za opóźnienia. Naprawdę to rozumiem. Obawiam się nawet, że chyba zbyt dobrze :)
UsuńElizabeth jest wewnętrznie dość silną kobietą. Ma to właśnie związek z jej mało wesołą przeszłością. Co do Jamesa - o nim w kolejnych rozdziałach będzie dość dużo i z pewnością dowiesz się co nieco więcej o relacji pomiędzy Elizabeth a Jamesem :)
Również pozdrawiam i oczywiście czekam na nowość u Ciebie :)
Nie będę pierwszą osobą, która napisze, że wątek WTC jest fajny i ciekawy. Oddaje prawdziwość ludzi z USA, a zwłaszcza osoby, która mieszkała w Nowym Yorku, a jej rodzice zginęli w tym ataku. To wielka tragedia i każda wzmianka o 11 września przyprawia mnie o smutek i ból serca, bo to jedna ze światowych tragedii, gdzie zginęło tyle niewinnych osób. Oczywiście, każdą tragedia, każdy zamach terrorystyczny, każda tragedia mnie zasmuca. Ludzie giną z rąk innych bądź przez matkę naturę. Jednak wracając do rozdziału trochę jednak brakowało mi więcej emocji bohaterki dotyczącej wspomnień o 11 września oraz o samym powrocie do Nowego Jorku. I trochę mylące są te powroty z rzeczywistości do wspomnień i ze wspomnień do rzeczywistości. Co innego, gdyby było to napisane kursywą.
OdpowiedzUsuńZnalazłam jedno powtórzenie "się", ale już nie pamiętam gdzie.
Pozdrawiam!
Bardzo się cieszę, że dostrzegłaś to, że wątek WTC oddaje tą "prawdziwość" życia w Nowym Jorku. Chciałam to jakoś zaznaczyć, ale nie sądziłam, że to wybrzmi i zostanie zauważone :)
UsuńCo do emocji. Nie jestem zwolenniczką prowadzenia na pół strony wewnętrznego monologu bohaterki, która będzie uskarżała się jaka jest biedna, samotna i jak bardzo cierpi. Po pierwsze nie pasuje to do Elizabeth. Kobieta właśnie po tej tragedii stała się nieco zobojętniała emocjonalnie, chociaż nie miałam zamiaru tego pisać. Wolałabym żeby czytelnik wraz z kolejnymi rozdziałami sam to dostrzegł. Poza tym, pisząc w pierwszej osobie zdecydowałam się czasem napomknąć o czymś, co naprowadziłoby czytelnika na to, co właśnie przeżywa bohater. Zresztą sami najpierw czujemy ucisk w żołądku, dopiero po tym zastanawiamy się czego to jest objaw i dopisujemy mu np. interpretację tego, że czegoś się boimy. A więc czy zawsze zdajemy sobie sprawę z tego jakie emocje się w nas kotłują? Wydaje mi się, że nie i myślę, że nie zawsze będziemy umieli wszystko adekwatnie nazwać. Dlatego postanowiłam też w większości pomijać nazywanie emocji, które przeżywa bohaterka, bo chciałam to zrobić bardziej życiowo. Czy mi się to udaje i czy mój zamysł był słuszny? Chyba trudno powiedzieć :)
W każdym bądź razie bardzo dziękuję za opinię. Przemyślę jeszcze raz kwestię emocji. Dziękuję też, że napisałaś mi o tym powtórzeniu. Niestety chyba zobojętniałam na swój tekst i tego nie dostrzegam, dlatego byłam bardzo wdzięczna gdybyś następnym razem wskazała mi miejsce. To bardzo pomaga!
Bardzo dziękuję za szczerą opinię i pozdrawiam ciepło :)
Czy wspominałam, że uwielbiam Waszą historię? Jeśli tego nie zrobiłam do tej pory to wybaczcie mi. Często pisząc komentarz, mam tyle myśli, iż większości nie piszę, bo zwyczajnie ulatują mi. Zastanawia mnie jak dalej potoczą się losy bohaterów, ponieważ to nie jest zbyt oczywiste. Mam parę pomysłów, lecz...na razie nic nie napiszę o tym, ponieważ sama chcę się przekonać czy miałam rację.
OdpowiedzUsuńPrzy następnym rozdziale rozpisze się więcej.
Pozdrawiam,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
W imieniu swoim i Jego bardzo dziękujemy za komentarz. Cieszymy się, że opowiadanie przypadło Ci do gust :)
UsuńRównież pozdrawiamy :)
Wspomnienia Elizabeth o najstraszniejszym dniu w jej życiu były bardzo wzruszające. Nic dziwnego, że samoloty kojarzą jej się z 11 września, bo straciła wtedy najbliższe dwie osoby jakie miała w życiu. Żal mi jej. Cieszę się jednak, że miała jeszcze kogoś, kto mógł ją wychować i zrobił to z największą przyjemnością. Aż wzruszyłam się, czytając tak szczegółowe wspomnienia kobiety. Żal mi jej...
OdpowiedzUsuńA i się okazało, że spotkanie z dawnym przyjacielem nie było wcale przypadkowe. Zastanawiam się, czy babcia chce ich zeswatać, czy tylko pragnęła, by wnuczka dotarła bezpiecznie do domu? Podoba mi się ten James. Polubiłam go. Nie zgrywa żadnego ważniaka, bogacza od siedmiu boleści i żyje własnym życiem, spełniając marzenia. I jest przy tym szczęśliwy. O, i tacy ludzie mi się bardzo podobają! Jestem niesamowicie ciekawa jak rozwinie się ta i tak już głęboka znajomość.
Mimo wszystko rozdział był fajny, choć nic takiego wielkiego się nie działo. Jest super!
Pozdrawiam ;*
Komentuję z mocnym poślizgiem (trochę przez czas, trochę przez problemy techniczne), za co przepraszam. Dziękuję ci za zaproszenie do przeczytania waszego opowiadania - strasznie mi się podoba, piszesz tak lekko i bezbłędnie. W ogóle nie rozumiem skąd przekonanie, że rozdziały są nudne - mi osobiście bardzo się podobały i ich czytanie pomogło przetrwać nieporównywalnie nudniejsze wykłady ;) Są przede wszystkim idealnej długości, ani zbyt rozwlekłe, ani za krótkie.
OdpowiedzUsuńElisabeth zapowiada się jako sympatyczna bohaterka, dziewczyna z przejściami i problemami, ale (nie chcę, żeby to zabrzmiało źle) nie "przetragizowana". No i ma u mnie plusa za rudy kolor włosów :) A Bruno to kawał drania i dobrze że go zostawiła! Choć coś mi mówi, że raczej nie pozbędzie się go tak łatwo...
Cały czas intryguje mnie prolog, czytając rozdziały ciągle myślę jaki związek z bohaterami będzie miało bractwo, które zostało w nim opisane. Mam jakieś dziwne przeczucie, że Bruno będzie miał z nim coś wspólnegp. Niepokoi mnie też, że akcja prologu dzieje się właśnie w Milford - coś mi mówi, że wynikną z tego same kłopoty...
Podsumowując - kupiliście mnie tym opowiadaniem i zyskaliście nowego stałego czytelnika :)
Pozdrawiam gorąco!
Ari
Zacznę od tego, że.... CZY TA EL ZWIARIOWAŁA!? Dziwi się, że James nadal jeździ swoim starym Mustangiem? Rany, przecież to auto jest warte hoho i jeszcze trochę;D Nie dość, że Mustang to jeszcze z 67'. Ja też bym w życiu nie sprzedała! O takie coś wystarczy odpowiednio dbać i jest o wiele ładniejsze niż te cacka wyjeżdżające prosto z salonu. Bo ma swoją moc, historię, klimat <3 Chłopak mnie tego nauczył. Byłby dumny, jakby to przeczytał, haha;D Może James też nauczy tego El ?:>>>> (Tak, to była insynuacja. Tak, przeszedł mi przez myśl jakiś wątek romantyczny. Tak, mam nadzieję, że wybaczycie ;*)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tego Jamesa. Chyba po prostu kojarzy mi się z takim trochę wiejskim, wporzo chłopakiem, który ma swój kawałek działki, swój warsztat, żyje swoim życiem, nie pędzi za karierą, bogactwem, i tak dalej. A gdyby się jeszcze okazało że jest trochę wysportowany i trochę przystojny (może być bardziej, ale troche wystarczy xD) no to po prostu Ruda jest w euforii:D
Dobra, ale przejdźmy do poważniejszych tematów. Wspaniale oddałaś tragizm WTC. Wspaniale opisałaś perspektywę El i jej emocje. Twój dobór słów i sens, który w tym zawarłaś mnie po prostu uwiódł. Nie wiem w sumie co powiedzieć, chyba mi brakło słów. Czytałam ten fragment jak najlepszy kryminał, serio. Wielkie emocje we mnie wzbudził. Raz - że to stało się naprawdę, a dwa - że podołałaś zadaniu znakomicie. Nie musiałaś non stop powtarzać słów: ból, tragedia, koszmar i tym podobnych, żeby to wszystko dało się odczuć z tekstu. I myślę, że właśnie po tym poznaje się prawdziwy talent. Choć temat okropny, to z chęcią przeczytam coś o WTC na waszym blogu. Także cieszę, że masz zamiar jeszcze do tego kiedyś wrócić.
Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;**
Tym początkiem i retrospekcją z lat młodzieńczych Eli po prostu prawie sprawiłaś, że łzy mi chciały lecieć z oczu potokiem, ale cudem udało mi się temu zapobiec. Nic nie może być straszniejszym przeżyciem, niż strata rodziców we tak felerny dzień i to jeszcze w takiej okropnej katastrofie... Całe szczęście, że jako dziecko, nie ujrzała wtedy własnych rodziców, skaczących z budynku. To byłby ostatni guzik, dopięty przy całej tej tragedii.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, rozumiem co biedna czuła... Przynajmniej już wiemy, dlaczego jedzie do dziadków, a nie do rodziców. Pewnie jest strasznie z nim,i zżyta... W końcu ją wychowali, więc miała ich jak za drugich rodziców.
O proszę, James! Przyjaciel z dawnych lat? To takie słodkie, że jej babcia powiadomiła go o przylocie Lizzie. W końcu kurde uratował ją od moknięcia w taką wielką ulewę xD Hah, ja też się ogromnie dziwię, że po tylu latach nie zmienił auta :D Nigdy nie zrozumiem, co ludzie widzą w takich starociach... Tak, nie stać mnie na nic nowoczesnego, ale ja uwielbiam te nówki, sportowe i nie sportowe XD
Ach, ta Lizzy... Nieźle się wkopała z tematem wujka ;x Ale dobrze, że przyjaciel nie zasmucił się tą wzmianką. W końcu nie wiedziała, że tak się stało!
No i cóż... Dobrnęłam do końca. Teraz tylko jeszcze jeden i będę zupełnie na bieżąco :D A teraz lecę ogarniać resztę blogosfery!
Pozdrawiam i informuję, że moje zdanie na temat Twoich zdolności pisarskich się nie zmieniło ani trochę! :D
Ja jeszcze nigdy nie leciałam samolotem i nie bardzo wiem czy w ogóle bym chciała kiedykolwiek to zmienić. Przykro mi, że straciła rodziców w katastrofie, nawet sobie nie wyobrażam co może przeżywać taka osoba, w dziecko tym bardziej. Tragedią jest kiedy traci się jedno z rodziców a co dopiero dwoje? To ciekawe jak jedna z pozoru nic nie znacząca decyzja może zaważyć na naszym życiu. Może gdyby akurat tego dnia postanowili nie iść do pracy to udałoby im się przeżyć? Ba, na pewno by przeżyli i nie osierociliby córki.
OdpowiedzUsuńNiestety, takich rzeczy nie da się przewidzieć niestety. Ja też, gdybym wiedziała, że się przewrócę to bym się położyła ;)
Ciekawa postać z tego Jamesa. POmijając to, że imię samo w sobie jest świetne i je uwielbiam, to jak sobie go wyobraziłam, to nie mogę go wyrzucić ze swojej głowy :D
Czy mi się wydaję czy między nimi coś było? A jak nie to szczerze mówiąc mam nadzieję, że jeszcze będzie bo zapowiada się bardzo ciekawa relacja :D
Rozdział świetny, a ja lecę dalej :*
Masz coś typu "tego widoku się nie zapomina się" czy jakoś tak, w miejscu, gdy Elka mówi, że nachodzą ją złe wspomnienia na widok samolotu. I jeszcze gdzieś przy wzmiance o tym zdjęciu tego mężczyzny, które moim zdaniem choć dla wielu może i było wielką przesadą, to jednak tak samo potrzebną jak zdjęcia z obozów koncentracyjnych, itd. Jest to swojego rodzaju upamiętnienie historii, w tych dwóch przypadkach tragicznej, ale wracając do rzeczy tam masz "jedyni" czy "jedynych" zamiast "jednych". A ja lecę czytać dalej i zaraz pewnie dopiszę komentarz, bo komentuję i czytam z pracy, dlatego tak ratalnie.
OdpowiedzUsuńCzas na drugą działkę, że tak to nazwę. Tym razem udało mi się doczytać do końca i zacznę może od końca, czyli od wyjaśnienia jakie znajduje się w ostatnim poście. A ostatnio sam mam takie pauzy i choć czytam oraz piszę gdzie tylko się da, to jednak pracując w kwietniu i maju po 12-18 godzin dziennie każdego dnia, a do tego mając jeszcze do ogarnięcia dzieciaki i wygospodarować trochę czasu dla żony, to po prostu nie da się być na bieżąco, więc miejcie, że ja jestem i czytam, tylko z opóźnieniem :-)
UsuńZa to co do rozdziału to zupełnie nie umiem go skomentować, bo choć w nim się coś dzieje, jes jakiś ruch, to jest jednak wyraznie przejściowy, takim łącznikiem jakby był. Mogę jedynie napisać, że często łączysz reakcje bohatera, z nie jego dialogiem, np gdy James mówi o samochodzie, po myślniku jest reakcja Elki gdy wspomina, że kto chciałby się wozić taką kupą złomu. Ja dokładnie nie wiem jak takie coś zapisać, ale zawsze robie ten enter i daje kursywą. No jest też czesto tak, że mówi Elka, po myślniku reakcja jest jej, a w tej samej linij czyli w tym samym akapicie, jedynie po kropce jest już reakcja Jamesa, np uśmiechnął się, a to już powinno być od nowego akapitu.
To byłoby na tyle i lecę dalej.
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
Zawsze byłam zdania, że retrospekcje i przeszłość bohaterów lub choćby wzmianki w rozmowach o tej przeszłości, pomagają ich tak naprawdę poznać i w pewien sposób zaszufladkować. Nie wiem czy nie posunę się w swojej teorii za daleko, bo czuję, że moja psychoanaliza bohaterki może wyjść marnie, ale spróbuję. Bruno był starszy od Elizabeth i myślę, że w tej tragedii, która ją spotkała mógł być powód, że zwróciła na niego uwagę. Może potrzebowała ojcowskiego zainteresowania i niczym dziecko walczące o uwagę ojca, nie przejmuje się tym, że spycha starsze czy młodsze rodzeństwo na dalszy tor, ona nie przejmowała się tym, że spycha tak jego żonę, aż w końcu miała go tylko dla siebie. Jakoś bardziej mi to do niej pasuje, niż wyrachowanie, zdobywanie pieniędzy i stanowisk za pomocą uwodzenia.
OdpowiedzUsuńW Jamesie wyczuwam dziwny żal, a między nim a Elizabeth takie poruszenie, nerwowość, jakby ich elektryzowało, gdy znajdują się obok siebie. Domyślam się więc, że kiedyś ich coś łączyło i nawet jeśli była to przyjaźń, to jedna ze stron liczyła na więcej, a przynajmniej mam takie wrażenie.
Kiedyś byłam zafascynowana tymi dwoma przednimi zębami Nowego Jorku i sama katastrofa mnie ciekawiła, potem jednak mi minęło, a sam Nowy Jork przestał we mnie wzbudzać jakąś większą ciekawość. Choć nadal przyznaję, że to może być ciekawe miasto, pełne klubów, seksu, przestępstw, pracoholizmu, wieżowców, biednych dzielnic. Nowy Jork zawsze w moich wyobrażeniach był coś jak Rio de Janeiro, gdzie ludzie dzielą się na obrzydliwie bogatych, przeciętnych i slumsy. Pewnie moje wyobrażenie nie jest adekwatne z rzeczywistością, ale... chyba będę miała trudność je zmienić. Póki co wy też pokazujecie tylko świat tej lepszej strony, co może nie szkodzi opowiadaniu, ale jednak sprawia wrażenie wyidealizowania rzeczywistości, co na blogach jest zjawiskiem aż za częstym. Tak naprawdę trudno trafić na opowiadanie o zwykłych, przeciętnych ludziach, bo nagle wszyscy są karierowiczami albo mają rodziców z wypchanymi po brzegi portfelami. Liczę na to, że w waszym opowiadaniu będzie jakaś równowaga zachowana.